Z przymrużonym okiem o orkiestrach, weselach i muzykach

Z przymrużonym okiem o orkiestrach, weselach i muzykach

Próbowałam kiedyś przekonywać, że orkiestra jest kobietą. Absolutnie się z tej opinii nie wycofuję, dołożyć chcę jednak jeszcze część po przecinku.

Zdarza się bowiem, iż do głosu dochodzą pierwotne instynkty z czasów, kiedy łapanie mamutów i przybieranie wojennych barw było na porządku dziennym tak jak dziś łapanie pokemonów. Takie gierki to ja przepraszam bardzo, ale jakby nie patrzeć są jednak męską domeną. I ten otóż wspomniany element męskiej natury jest tak silny, że potrafi przemienić kobiecą z reguły orkiestrę w rasowego samca.

Festiwal czas zacząć

Mowa o przeglądach i festiwalach, kumulujących na niewielkiej przestrzeni sporą ilość muzyków i muzyków-amatorów, a na których w ostatnim czasie poczyniłam takie oto właśnie spostrzeżenia. Wiadomo, że chodzi o dobrą zabawę, o bycie razem, posłuchanie innych orkiestr, integrację i całą resztę przyjemnych spraw. No ale przecież heloł, trzeba się najpierw pokazać. Moment przed przemarszem może okazać się kluczowy w ocenie jednej orkiestry przez drugą. Te kilkadziesiąt minut rozgrywania się i czekania aż kapelmistrzowie wrócą ze spotkania organizacyjnego, to czas dla orkiestr. Wygląda to trochę jak spotkanie gości weselnych przed kościołem/inną świątynią/urzędem – babki zaczynają od tzw. obczajki, przyglądają się „tym od młodego” albo „tym od młodej”, patrzą na sukienki, paznokcie, oceniają „stylówki”, a dopiero potem skupiają się na młodej parze, ceremonii i mniej istotnych sprawach. Najważniejsze jest przecież pierwsze wrażenie, dlatego prężą się jak koty i tulą do swych ukochanych, żeby pokazać kto tak naprawdę stanie się parą wieczoru.

W orkiestrze jak na weselu

W orkiestrach jest podobnie. Każda przybiera na początku wojenne barwy – mundury po przeglądzie technicznym, wszystkie guziki doszyte, za długie nogawki skrócone, wszelkie strzępiące się elementy zlikwidowane. Instrumenty na wysoki połysk, nuty uporządkowane, fryzury zrobione, buty wypastowane – w końcu co nie dogramy, to dowyglądamy. Ale w tym momencie nie ma mowy o tym, że ktoś czegoś nie dogra! To walka o morale i psychologiczne wykończenie przeciwnika. Tutaj każdy pokazuje jak tylko może, jakim jest wspaniałym muzykiem i w jak cudownej gra orkiestrze. Pręży muskuły, pokazując tarczę z nazwą orkiestry, tak żeby każdy dostrzegł ją z daleka. Chodzi wyprostowany jak drut, z wysoko podniesioną głową i głośno się śmieje kiedy ktoś z jego orkiestry opowie żart, choćby był najsuchszy pod słońcem. Poklepuje przy tym po ramieniu żartownisia i chce dać przekaz „patrzcie wszyscy,  jesteśmy uśmiechnięci i wyluzowani, bo lepiej gramy i nie musimy się stresować”, nawet jeśli w rzeczywistości nie spał pół nocy, bo w koszmarach goniło go solo i śniło mu się, że nie stroi nawet sam ze sobą. Patrzy też, siląc się na lekkie zażenowanie w oczach, na nuty, które niesie ktoś przed nim, tak jakby chciał powiedzieć „gracie takie coś? my to graliśmy sto lat temu…”.

Rozegraj się z przytupem

Zanim granie – najpierw rozegranie. Wypadałoby się rozegrać tak jak Pan Bóg  przykazał. Długie dźwięki, spokojnie, powoli, kilkanaście minut minimum, zanim w ogóle zaczniemy myśleć o tym, żeby się nastroić i zagrać coś więcej niż gamę. Niestety nie zawsze jest to tak proste jak mogłoby się wydawać. Zaczynasz od „c”, liczysz sobie w głowie do dziesięciu, a tu z jednej strony uwertura, z drugiej rapsodia, a gdzieś z tyłu przez kolejne oktawy przedziera się szalony trębacz i chce pokazać otoczeniu swoją „górę”. Ile trzeba mieć w sobie samozaparcia, żeby nie dać się porwać emocjom i nie zacząć swojego popisowego numeru, udając resztką sił obojętną minę, że to niby tak tylko, na rozgrzewkę.

Cześć, jestem paw

Przy okazji przechodząc to tu, to tam, wszyscy przyglądają się sobie nawzajem, jak te kobitki z wesela. Jak kto wygląda, jakie ma stroje i instrumenty („patrz, oni mają klarnet basowy!”, „ale fajny bęben!”, „śmieszne mają te czapki”, „nie uważasz, że moje buty są ładniejsze?”), trzymają się w swoich grupkach i wystawiają ochronny pancerz, że niby tacy są najlepsi i się „z innymi nie zadają”, cytując nas samych z czasów przedszkola. Proszę nie pytać co to daje i czy nie lepiej byłoby tak po prostu, przyjechać i zagrać. No pewnie by było. A czy pod Grunwaldem nie mogli przyjechać, powalczyć i wrócić? Musieli jakieś szopki odstawiać z nagimi mieczami? No nie musieli. A jednak! W każdym z nas czai się męski pierwiastek i czasem wychodzi z ukrycia, udając jeszcze dla niepoznaki pawia, dumnego i stroszącego pióra przed pierwszą napotkaną samicą. Na ile zda on egzamin i „wystraszy” inne orkiestry, ciężko stwierdzić. Prawdopodobnie wcale. Ale co się postroszymy to nasze, c’nie?

Tak będziemy grać! 🙂

Dodaj komentarz